Nie napisałabym tego tekstu, gdyby nie wzburzenie i siła emocji. Bo i co można napisać o materiale banerowym? Baner odblaskowy? Mało ciekawy temat.

Tak się nabuzowałam, że opisałam wszystko na gorąco. Dobrze, że nie opublikowałam tego postu od razu. Czas trochę ostudził nerwy i ocenzurował treści. Ale po kolei, bo nic nie zrozumiecie.

W tym roku wypad na ferie był dość spontaniczny. Wybraliśmy Bieszczady. Żadne z nas nie jest mistrzem narciarstwa, wolimy spacery i buszowanie po lasach. I oczywiście czytanie książek przy kominku. 😉 Kwatery wybraliśmy trochę przypadkowo, sprawdzając oczywiście opinie na portalu ogólnokrajowym. Fajne, nowe gospodarstwo agroturystyczne, położone w otoczeniu lasu. Miała być to nasza baza wypadowa. Oczami wyobraźni widzieliśmy już ten bajkowy klimat: oprószone gałęzie drzew, dym z komina domu, w którym mieliśmy mieszkać przez najbliższy tydzień.

Wybraliśmy się w drogę około południa. Ok, trochę po południu. Warunki atmosferyczne ciężkie, śnieg z deszczem sypiący w przednią szybę. Z 6 godzin jazdy zrobiło się 8… Uprzedziliśmy gospodarzy telefonicznie, obiecali poczekać z kolacją.

Wg GPS zostało nam jakieś 10 minut jazdy do… CENTRUM WSI, w której adres miały nasze noclegi. Czyli prawie na miejscu. Taaak… Tylko gdzie to miejsce? Wieś okazała się raczej osadą, rozwleczoną po całkiem niezłej powierzchni. Od sąsiada do sąsiada kilkaset metrów. W ciemnościach krążyliśmy po zarośniętym krzakami i drzewami terenie, nie mogąc za nic trafić tam, gdzie trzeba. Zasięg ginął co chwilę, nie mogliśmy się nigdzie dodzwonić. Coraz bardziej wściekli, zmęczeni, głodni, próbowaliśmy w jakiś sposób domyślić się, w którą leśną dróżkę mamy skręcić, żeby dojechać do uroczego, ciepłego domku naszych gospodarzy. I co? I nic! Kręciliśmy się i kręciliśmy i nie namierzyliśmy. W akcie desperacji wysiadłam z samochodu i próbowałam dotrzeć do pierwszego lepszego domu. Daleko nie doszłam, dostrzegłam bowiem wilka biegnącego w moją stronę. No tak! Bieszczady… Nawet nie krzyknęłam, gdy do mnie doskoczył!

Na szczęście okazało się, że wilk, to nie wilk, tylko skundlona wersja huskiego, szalenie wesoły, młody czworonóg, za którym zza drzew wyłonił się właściciel. Zauważył krążące auto i wyszedł zobaczyć co się dzieje. Przemiły człowiek poinstruował nas gdzie i którędy mamy jechać. O wybawco! Miałam ochotę go uściskać. Okazało się, że tak naprawdę, to przejeżdżaliśmy obok gospodarstwa kilka razy! Tyle, że drewniana tabliczka z drogowskazem zmokła i okazała się kompletnie niewidoczna.

Do domu gospodarzy dotarliśmy nocą. Popsuty na samym początku urlopu nastrój, wrócił po kilku dniach. Ale czy nie można by inaczej? Wystarczyła jedna prosta rzecz – baner odblaskowy*, który wskazywałby drogę, z jakąś informacją, że dom państwa Iksińskich jest TU.

Takie banery w świetle reflektorów samochodu są widoczne nawet po zmroku tak, jak znaki drogowe – z dużych odległości. Można? Można!

 


 

*Baner odblaskowy – mocna, elastyczna tkanina winylowa z wierzchnią warstwą o strukturze plastra miodu. Dzięki specjalnej powłoce, odbija światło sprawiając, że grafika „świeci” i staje się doskonale czytelna także w nocy.

Banery odblaskowe drukujemy na materiale o gramaturze 510 g. Są one wytrzymałe i odporne na warunki atmosferyczne. Wykonywane przez nas banery odblaskowe standardowo posiadają zgrzewane brzegi oraz umieszczone co 50 cm aluminiowe oczka.